piątek, 8 sierpnia 2014

"15 dni bez głowy" - Dave Cousins

Drobny druczek informuje: 163-2,2=160,8 [cm]
Nic nie mówię, tylko na nią patrzę. Wendy odpowiada mi takim samym twardym spojrzeniem. Ja pierwszy nie wytrzymuję.

Nie każdemu dane jest mieć spokojne i wygodne życie. Nie każdy nastolatek może troszczyć się tylko o swoje lekcje, życie towarzyskie i własne problemy. Niektórzy mają nieco więcej na głowie.
Piętnastoletni Laurence Roach wstaje codziennie o piątej i pilnuje matki, by przebudziła się z pijackiego snu i poszła do pracy. Czasem nawet się jej nie dziwi: sam czułby się źle, niedoceniany i zatracony w sobie, czyszcząc codziennie i niezmiennie brudne toalety, co, nawiasem mówiąc, czasem musi robić za matkę. Potem odprowadza do szkoły brata, przez co spóźnia się do własnej i tak toczy się dzień za dniem, w brudzie małego mieszkanka w Hardacre, dzielnicy o której każdy mówi nie najlepiej. Każdego wieczoru zaś Laurence idzie do budki telefonicznej i dzwoni do radia, szykując dla mamy niespodziankę, która, jak ma nadzieję, wyrwie ją z nałogu.
Pewnego dnia jednak matka Laurence'a nie wraca po wieczornej pracy. Z początku chłopiec nie zawraca sobie tym specjalnie głowy- ile to razy zdarzało się, że wracała dopiero po kilku dniach? Trzeba zadbać tylko o to, by nikt nie domyślił się, że nikogo dorosłego nie ma w domu. Dni mijają, a to staje się coraz trudniejsze i coraz bardziej zagmatwane w kłamstwa i strach. Chłopiec nie jest już tak spokojny i coraz bardziej boi się, że jego mama nie wróci, a on zostanie rozdzielony od swojego brata...
Nagle przychodzi mi na myśl, że życie nie jest jak kreskówka. Nie ma rzucających się w oczy wskazówek, żadnych fosforyzujących w ciemności śladów. Myślę, że nawet Velma miałaby kłopot z rozwiązaniem mojej zagadki.
Choć jest to książka o dzieciach, nie jest to książka dla dzieci czy łatwa lektura. Zdarzają się tu i śmieszne momenty oraz takie podnoszące na duchu, jednak cała porusza pewien problem znany całemu światu. W pewnej chwili główny bohater myśli "najgorsi są ci ludzie, którzy są przekonani, że pomagają". I tu tkwi problem. My widzimy jedno: biedne, brudne i niedopieszczone dzieci z matką czy ojcem pijakiem, bez jednego rodzica, czy choćby z obojgiem, ale "złymi". Czujemy, że robimy dobrze, odbierając im dzieci, dając lepszy, czystszy i mniej osłabiony nałogiem dom. Z jednej strony dla edukacji dziecka i jego zdrowia jest to poprawa. Jednak czy dla serca?
Oni sobie radzą. Może nie najlepiej, ale żyją z rodzicami, których kochają i się nimi opiekują; czasem sprawiają im oni ból, fizyczny lub psychiczny, jednak są to ich rodzice- więc wybaczają. Możliwe, że widzą to tak, jak Laurence- może nie chcę być rozdzieleni z rodzeństwem, może twierdzą, że to opieka społeczna jest zła. Myślę, że to nawet bardziej niż możliwe.
Właśnie w tym momencie, gdy widzimy i to, i to pojawia się problem. Co jest ważniejsze, uczucia człowieka czy czystość w domu, lepsza opieka, lecz często jedynie nad ciałem? 

Ocena 9,5/10

2 komentarze:

  1. Ech... często to nasze życie jest po prostu podłe i nijakie. Los śmieje się z nas, kpi, bawi... ale każdy upadek wzmacnia, buduje... i niech on zbuduje mocnego, każdego z nas, mocnego i silnego człowieka... Przeczytam ;) B.J.

    OdpowiedzUsuń
  2. Motyw pijących rodziców w literaturze/filmie zawsze mnie przygnębia, właściwie znoszę go jedynie w wydaniu dramatyczno-komediowym (coś jak w "Shameless"; tam też w pewnym momencie próbują zabrać dzieci, tj. opieka społeczna próbuje, zupełnie nie biorąc pod uwagę najstarszej siostry, która się wszystkimi opiekuje). A cytat o ludziach przekonanych, że pomagają, wydaje mi się gorzki, ale też boleśnie prawdziwy.

    OdpowiedzUsuń